Marszałek w Opatowcu
"Moje pierwsze boje" - fragmenty
Przenocowałem w sztabie Wyrwy i ze świtem byłem z nim w Ujściu Jezuickiem u przeprawy. Na brzegu stał posterunek — zmarznięty strzelec filozoficznie przechadzał się tam i zpowrotem koło... na pół zatopionego promu i podziurawionej łodzi. Ładna przeprawa! Skoczyłem do żołnierza.
— Czego tu pilnujecie?
— Tych łodzi, Obywatelu Komendancie!
— Jakże to, przy was je podziurawiono?
— Nie, Obywatelu Komendancie, takie już były, gdy wartę postawiono. Niezepsuty prom na tamtym brzegu. Widać go stąd.
Istotnie przez mgłę widać było przy przeciwległym brzegu kontury promu.
— Ładny porządek! — zawołałem do Wyrwy — prom, wbrew rozkazowi na tamtym brzegu, a warta strzeże, licho wie poco, dziurawych łódek.
Wyrwa skoczył jak oparzony tą wymówką.
— Zaraz prom będzie, Obywatelu Komendancie!
Począł krzyczeć i wołać o przejazd. Po pewnym przeciągu czasu z tamtej strony Wisły odezwał się jakiś zaspany głos. Rozpoczęła się zabawna rozmowa, prowadzona krzykiem przez rzekę.
— Dawać tu zaraz prom — wołał Wyrwa.
— Co? prom? — krzyczano z Opatowca.
— Prom, do djabła! — irytował się Wyrwa. — Prędzej! Jeszcze stoi ten bałwan! Sypać, a żywo!
— Prom? — odpowiadano z za rzeki — nie wolno, bez pisemnego pozwolenia Wyrwy nie dam promu!
Myślałem, mówiąc po galicyjsku, że Wyrwę „szlak trafi”. Zaczął skakać na miejscu jak opętany.
— Ja sam Wyrwa — wrzeszczał — prędzej, skurczybyku, zastrzelę, żywcem spalę!
Trzymałem się za boki ze śmiechu, a Wyrwa w bezsilnej wściekłości miotał się na brzegu. Wartownik, przerażony gniewem swego dowódcy, usunął się na stronę, aby nie oberwać. Wzrok Wyrwy padł na małą łódź napół zatopioną. Skoczył do niej.
— Ja zaraz się przeprawię na tamtą stronę, Obywatelu Komendancie! Przepraszam, ale proszę zaczekać trochę. A, djabeł! pisemnego rozkazu mu się zachciało, ja mu dam rozkaz!
— Opamiętajcie się, Wyrwa, — zawołałem — łódką tą nie przejedziecie, pełno w niej dziur. A któż wam winien, że daliście nonsensowny zakaz przysyłania promu bez pisemnego pozwolenia. Jakżeż to pozwolenie dojść może na tamten brzeg, gdy niema żadnej przeprawy. Trzeba czekać.
Wyrwa ochrypł od krzyku, wreszcie z tamtej strony wyszedł na brzeg obudzony oficer, który poznał Wyrwę.
Przysłano łódkę. Okazało się, że rozkaz Wyrwy przygotowania przeprawy na rano nie doszedł na przeciwny brzeg dla tego samego powodu, że bez pisemnego pozwolenia Wyrwy nie było połączenia pomiędzy obu brzegami, a Opatowiec wypadkiem przez cały wieczór i noc nie miał żadnego interesu na nasz brzeg.
Pojechałem do Opatowca. Panował tam miły spokój. „Nerwów” nie odczuwałem, nie miałem kogo uspakajać, chyba samego siebie.